wtorek, 17 grudnia 2019

Smartfonowe pokolenie, czyli problem z relacją



Nie da się zwyczajnie funkcjonować bez ekranów w dzisiejszych czasach. Było by to trochę jakby automatyczne skazanie się na społeczną banicję. Nie o to jednak chodzi aby w smartfonie, komputerze czy konsoli upatrywać diabła wcielonego jak robił to kiedyś pewien specyficzny kaznodzieja. One samie w sobie problemu nie stanowią, tak jak istnienie alkoholu nie jest tożsame z alkoholizmem. Kiedy więc zaczynamy mówić o problemie w przypadku korzystania z technologii? Kiedy zacząć obawiać się o swoje dzieci? Jakich sygnałów ostrzegawczych nie powinniśmy przeoczyć? A może lepiej i skuteczniej będzie zadbać o profilaktykę? Uważam, że takie właśnie podejście wymaga popularyzacji, a że w sieci znajdziecie masę informacji na temat sygnałów ostrzegawczych i objawów uzależnienia ja postaram się zachęcić do zdobycia szerszej perspektywy.

Z doświadczeń własnych w pracy terapeutycznej mogę stwierdzić, że jeśli rodzic przyprowadza do terapeuty dziecko nie mogące się oderwać od ekranu to mamy do czynienia z bardziej złożonym problemem. Żadne uzależnienie czy zachowanie kompulsywne nie dzieje się bez przyczyny. Jeśli nie będziemy mieli potrzeby przed czymś uciec, czegoś odreagować, wypełnić jakąś pustkę to wtedy alkohol, narkotyki czy też ekran telefonu nie będą dla nas stanowić takiego zagrożenia jak wtedy gdy te deficyty zaistnieją. Z jakimi problemami mierzą się najczęściej dzieci uzależnione od internetu, gier, telefonu? Otóż przychodzi im często funkcjonować w obliczu deficytów miłości, uwagi, zainteresowania czy tez wsparcia. Częstą praktyką przy diagnozie problemów społecznych w Polsce jest skupianie się na ich przejawach zamiast sięgnąć głębiej i określić ich źródła. Dlaczego ? Bo tak jest zwyczajnie prościej. Gdyby rodzic dowiedział się co sprawia, ze jego dziecko cierpi z powodu napiętej sytuacji pomiędzy rodzicami, albo dlatego iż ma poczucie bycia niezauważanym to mogło by się okazać, ze problem wymaga systemowej pracy terapeutycznej, a ta z kolei wiąże się z koniecznością wygospodarowania czasu. Tego zaś współcześni rodzice mają jak na lekarstwo i pewnie też dlatego umyka im wiele informacji na temat własnych dzieci, bądź też nawet jeżeli coś zauważą to zdarza się im wypierać te niewygodne. 

To trochę smutne, ale gabinet terapeutyczny wydaje się być jedynym miejscem gdzie można się wzajemnie usłyszeć bo to brak komunikacji jest głównym problemem z którym przychodzi się mierzyć we współczesnym świecie. Aby ze sobą tak naprawdę rozmawiać potrzeba wszak gotowości, czasu i wzajemnego poszanowania. Potrzeba też cierpliwości, a tymczasem wokół tyle zakłócaczy. Na niektóre z nich mamy wpływ, a na inne nie. Czasem zbytnio koncentrujemy się na tych drugich. W rezultacie rośnie nasza frustracja, a rodzic sfrustrowany odstrasza dziecko, które nie chce stwarzać mu problemów i zaczyna chronić go przed własnymi. Dziecko szuka rozładowania i ujścia gdzie indziej, bo zresztą taki ma przykład od rodzica właśnie. On kompulsywnie pracuje, pije, je, a może szuka zapomnienia w kolejnych związkach, a dziecko ucieka na ten przykład w komputer. W rezultacie uciekają od relacji, a to jest katalizatorem uzależnienia i nawarstwiających się problemów z emocjami. Koniec końców nie ma mowy o komunikacji tylko o służbowym kontakcie, a gdy nie ma komunikacji nie ma też relacji. 

Relacja dziecka z rodzicem to pierwsza i tak naprawdę najważniejsza z relacji modelujących jego funkcjonowanie w całym dalszym życiu. Kiedy jest ona zaburzona to trudno mówić o  prawidłowym zaspokojeniu potrzeby bezpieczeństwa, miłości i akceptacji u dziecka. Wpływa to również na nieadekwatne kształtowanie się poczucia własnej wartości u naszych pociech. Niezaspokojone potrzeby generują  próby ich kompensacji w niezdrowy sposób bądź też dziecko rezygnuje z nich, a w rezultacie cierpi. Często, jeśli stan taki trwa zbyt długo to mierzymy się z nieodwracalnymi w skutkach zmianami mającymi wpływ na rozwój. Efekt? Osobowości niedojrzałe, zachowujące się autodestrukcyjnie, uciekające od relacji bądź mające problem z ich utrzymaniem i wiele wiele innych problemów społecznych. Brzmi groźnie? Tak i był cel. To wysoka cena, którą płacą dzieci za brak zainteresowania ze strony rodziców, których potrzeby socjalno-bytowe zostały potraktowane priorytetowo, ale nie starczyło czasu, cierpliwości czy też zwyczajnie zaangażowania po stronie rodziców by zadbać o resztę, bardziej istotnych przecież potrzeb. Innym razem dzieci nie radzą sobie ze zbyt wysokimi oczekiwaniami i wizją rodziców co do ich przyszłości, nie sprostają wymaganiom i wyobrażeniom na swój temat, a nie mają wystarczających zasobów, żeby się im przeciwstawić. Wtedy też często ucieczka wydaje się najlepszym rozwiązaniom. 

To jeszcze nie jest koniec świata, to nie sytuacja bez wyjścia, ale często naprawa takiego stanu rzeczy wiąże się z długoterminową terapią i nie wystarczy wysłać dziecko do psychologa, bo w tym przypadku pomocy wymaga cała rodzina. Cały system zaczął funkcjonować wadliwie więc terapia też musi być systemowa. Myślę, że wielu rodziców zaczyna do tego dojrzewać i nie traktuje terapii jako zła koniecznego, ale chętnie podejmuje wyzwanie i angażuje się w terapię dziecka nawet jeśli oznacza to konfrontację z tym, że nie są idealni i zwyczajnie popełniają błędy, które choć może zabrzmi to dziwnie są wkalkulowane w proces wychowania. Dobrze by było, aby i inni poszli w ich ślady i też odważyli się zaangażować swój czas, zmierzyć się ze swoimi wyobrażeniami na temat bycia rodzicem. Czasem taki kryzys może być naprawdę szansą na rozwój dla całej rodziny i wszyscy jej członkowie mogą na nim skorzystać. Tyle tylko, że potrzeba terapeuty jako osoby, która na ten system popatrzy z zewnątrz obiektywnym i fachowym okiem. Zwłaszcza jeśli jest to terapeuta, który ma odpowiednie wyczucie i potrafi zyskać zaufanie dziecka, bo w innym przypadku pogłębi problemy, a mimo że trudno mi się o tym pisze to na takie osoby również trafiają rodzice szukający pomocy.

Odwagi drogi rodzicu, odwagi. Nie pozostaje mi na koniec nic innego jak polecić Agatę, bo jest to osoba która świetnie sobie radzi w pracy nad problematyką którą poruszyłem w tym tekście i szybko dogaduje się z dziećmi i młodzieżą. Jeśli więc będziecie potrzebować się skonsultować ze specjalistą to nie musicie daleko szukać. Zapraszamy do naszego ośrodka. 


niedziela, 1 grudnia 2019

Tata Franka - czyli obalanie mitów na temat rodzicielstwa


Jesteśmy nimi karmieni bez końca. Przekonania, mity, półprawdy, złote rady. Zwał jak zwał. Najważniejsze, że dopiero wyzwolenie się z ich władzy pozwala na wypracowanie własnego pomysłu na funkcjonowanie w roli ojca. To co będzie nam potrzebne to świadomość siebie i elastyczność.

Nie ukrywam, że kiedy przygotowywałem się do roli ojca towarzyszyło mi sporo strachu, obaw w kwestii tego czy sprostam, czy jestem gotowy na to co mnie czeka jako taty Franka. Z jednej strony pokochałem już samą ideę tego, że będziemy się z żoną opiekować małym brzdącem, a z drugiej strony ta obawa z tyłu głowy czy aby nie skrzywdzę tego małego człowieczka przez brak odpowiednich kompetencji. "Życzliwi" tak naprawdę tylko podkręcali te obawy historiami na temat tego jak kosmiczne zmiany niesie ze sobą rodzicielstwo. Teraz z perspektywy tych kilku miesięcy mogę śmiało powiedzieć, że tak naprawdę rola ojca nie przynosi nic takiego czemu nie podoła każdy odpowiedzialny człowiek. Zaznaczam jednak, iż musi być odpowiedzialny, bo bez tego ani rusz.

Odpowiedzialność jest cechą w ogromnym stopniu niedocenianą jeżeli chodzi o większość ról życiowych jakie podejmuje współczesny człowiek. Paradoksalnie to nie wszystkie te kursy rodzicielskie, kwestie socjalne-bytowe, ani to czy rodzina jest pełna mają znaczenie. Liczy się tak naprawdę przede wszystkim to czy rodzic potrafi wziąć odpowiedzialność za wychowanie dziecka. Jeśli tak jest nie będzie mu przeszkadzać, że musi swoje priorytety poprzestawiać bo malec wymaga dużej uwagi i poświęcanego mu czasu. Odpowiedzialny rodzic będzie się cieszył z wyzwań jakie są przed nim stawiane każdego dnia, kiedy to ów malec się rozwija i zaskakuje go ciągle czymś nowym. Tata czy mama, którzy nabyli odpowiedzialność nie będą mieli też problemów z wybieraniem najlepszych i sprawdzonych naukowo rozwiązań zamiast ulegać półprawdom, mitom, czy też zwykłym szarlatanom. Taki rodzic będzie też ciągle dążył żeby zwiększać swoją wiedzę i świadomość.

Gotowość to kolejny z niezbędnych składników udanego rodzicielstwa. Jedni stwierdzą że dobry moment to 20+, inni będą optować za 30+ kiedy to z założenia ma się jakąś pozycję zawodową itp. Wiek moim zdaniem nie jest ważny. Istotne jest czy mamy w sobie ową gotowość. Ja późno zdecydowałem się na ojcostwo bo w wieku 40 lat i osobiście uważam, że wstrzeliłem się idealnie, bo bycie tatą Franka i mężem Agaty jest dla mnie priorytetem, a jednocześnie nie przeszkadza mi to realizować się zawodowo, dbać o swoje pasje i zainteresowania. Jeśli jesteśmy w stanie tak sobie wszystko poukładać, aby taką harmonię uzyskać to znaczy, że jesteśmy gotowi na rodzicielstwo. Ktoś być może się w tym momencie zaśmieje "Harmonia w rodzicielstwie? Kto to widział?". Otóż zapewniam, że można osiągnąć taki stan i wcale nie trzeba rezygnować z reszty spraw dla bycia rodzicem, zwłaszcza że dziecko nie będzie szczęśliwe z rodzicem, który się dla niego poświęcił. Ono jedynie potrzebuje uwagi.

Elastyczność to ostatnia z rzeczy o których chciałem tutaj wspomnieć. Bez niej nic się nie uda. Bycie ojcem wiąże się z rezygnacją ze sztywności zarówno jeśli chodzi o poglądy jak i też zwykły codzienny plan dnia. Być może kogoś przyzwyczajonego do życia wedle terminarza może to z początku przerażać, a brak stałości może sprawiać wrażenie chaosu, ale da się z tym żyć. Sam jestem z gatunku tych co lubią mieć wszystko pod kontrolą, nawet czas, ale tym bardziej cieszę się że syn poszedł tą samą drogą co moja żona i mi te utarte ścieżki rozregulował. Z początku jest to może i rewolucja, ale za to wzrasta nasza spontaniczność, umiejętność oddawania się zabawie, czy chociażby umiejętność odpuszczania. Tym samym bycie rodzicem może okazać się świetną zabawą i dlatego nic bardziej mylnego jak ulec tym wszystkim sztywniakom którzy sprzedają wam gadkę o rodzicielskiej martyrologii - coś chyba nie tak z tym ich podejściem do tej ważnej kwestii. Być może nie byli jeszcze gotowi na bycie matką czy ojcem. 

Odpowiedzialność, gotowość i elastyczność to na ten moment moje trzy najważniejsze kompetencje rodzicielskie, które udało mi się zauważyć i naprawdę nie wyobrażam sobie bez nich bycia ojcem. Pewnie, że nie można tu zapominać o miłości, trosce, uwadze i wielu innych, ale one są już na tyle oczywiste i tyle się o nich mówi, że uznałem za zasadne podarować Wam czytania o tym samym. No to by było na tyle bo Franek wzywa i... będziemy się bawić :)