poniedziałek, 28 października 2019

Kilka słów o książce "Czasem czuły, czasem barbarzyńca" - Kwaśniewski Tomasz, Masłowski Jacek




Tym razem Jacek Masłowski w fascynującej rozmowie z Tomaszem Kwaśniewskim. Ponoć jak faceci się spotykają to przeważnie gadają o kobietach, a tymczasem... będzie dla odmiany o mężczyznach. Książka, która ukazała się nakładem Wydawnictwa Agora rozprawia się ze stereotypami na temat mężczyzn. 

Dobrze kojarzycie, było już o książce Masłowskiego na blogu z tym że wtedy wraz z Joanną Drosio-Czaplińską obalał on mity na temat kobiet ( Czasem święta, czasem ladacznica). Było o kobiecości, przyszedł czas na męskość, a jak się łatwo domyślić przemiany społeczno-kulturowe sprawiły, iż równie trudno być mężczyzną w zmieniającej się rzeczywistości. Masłowski i Kwaśniewski rozmawiają na temat roli faceta we współczesnym świecie, oczekiwań względem niego i trudnościach jakie ze sobą niesie pełnienie tej roli. Sięgają też do źródeł czyli tego za co odpowiedzialna jest matka jeżeli chodzi o kształtowanie wzorców u syna, a na czym polega rola ojca. Omawiają przyczyny ucieczki mężczyzn w pracę czy uzależnienia, ich sposobu wchodzenia w relację z kobietą i z innymi mężczyznami. Dotykają przyczyn ucieczki współczesnych mężczyzn w pracę, radzenia sobie z kryzysami jak choćby narodziny dziecka, czy kryzys wieku średniego. Analizują też jakie wzorce z domu są odpowiedzialne za wchodzenie w rolę sprawców przemocy. Tak właściwie to każde zdanie jest ważne i wnosi coś nowego w sposób rozumienia męskości, bądź też o czymś istotnym przypomina. Jednocześnie dialog pomiędzy dwójką autorów jest prowadzony w zdawałoby się bardzo luźnej atmosferze. Ma się wrażenie podsłuchiwania rozmowy dwóch kumpli przy piwie. 


Rzadko sięgam po poradniki, gdyż to zwykle są głupoty i nie boję się tego słowa, bo jakże określać książki, które robią więcej złego niż dobrego bombardując ludzi pseudopsychologią bądź też filozofią rodem z salonu fryzjerskiego. Tym samym wprowadzają ich w błąd i wyposażają w "mądrości", które zamiast pomóc tylko nawarstwiają ich problemy. Bardzo trudno jest trafić na coś naprawdę dobrego, a Agora ma rękę do tych najlepszych. Seria "Żyj wystarczająco dobrze", teraz książki Jacka Masłowskiego i jeszcze wiele innych to pozycje, które łączą w sobie fachową wiedzę i jednocześnie prosty, przystępny i zachęcający styl. Dobrze się to czyta zarówno tym, którzy z terapią mają do czynienia, ale myślę że równie dobrze tą książkę przyjmie każdy kto choć trochę interesuje się psychologią. Ja z mojej strony mocno wam ją polecam. Naprawdę warto! I to nie tylko faceci powinni po nią sięgnąć, ale i kobiety. Może dzięki niej zobaczą jak ogromne wymagania stawiają współczesnym facetom. Cholernie przecież trudno pozostać barbarzyńcą, który będzie jednocześnie czuły i wyrozumiały. Co nie oznacza oczywiście, że się nie da.
 

czwartek, 24 października 2019

Rozwój jest konieczny, czyli kiedy terapia uzależnień tak naprawdę jest skuteczna




Dziwnie się czuję kiedy to piszę, ale pracuję w zawodzie już tyle lat, iż śmiało mogę powiedzieć, że na terapii uzależnień zjadłem zęby. Te kilkanaście już lat doświadczenia wystarczają moim zdaniem do tego by pokusić się o pewne wnioski i nimi podzielić, a nuż znajdą się chętni żeby to przeczytać. Tak już jakoś się dzieje, że im człowiek starszy tym bliżej mu do podsumowań, refleksji i temu podobnych.

Kiedy zaczynałem pracę z pacjentami uzależnionymi to o terapii uzależnień mówiło się jeszcze "odwyk" (niestety niektórzy nadal używają tego słownictwa) , a jeśli chodzi o sposób podejścia do pacjenta to dominował styl dyrektywny. Terapeuta był tzw. ekspertem, a w praktyce często bardziej trenerem ( chociaż śmiało można by tu użyć bardziej dobitnego słowa), a rolą pacjenta było niemal ślepe  posłuszeństwo: "Masz się stosować do zasad bo inaczej wrócisz do picia", "Na mitingi chodź codziennie, jak potrzeba to nawet dwa razy dziennie" "Najważniejsza jest terapia, a wszystko inne może poczekać". Po czasie terapii dyrektywnej nastawionej przede wszystkim na kilogramy wiedzy, pisania zadań i programowanie ludzi przyszła w końcu odwilż i pora na Programy Ograniczania Picia, Redukcji Szkód czy Dialog Motywujący. Nie wszystkie z tych rzeczy były tak naprawdę nowe i odkrywcze choć niektórzy starali się tak to widzieć. Niektóre z nich od dawna funkcjonowały tylko nazwane były inaczej i nie stosowane na taką aż skalę, a teraz po prostu podano je w innej formie. Plus z tego taki, że w końcu zaczęła być stosowana psychoterapia uzależnień z prawdziwego zdarzenia. Pewnie duże znaczenie miał też rozwój  zawodowy samych terapeutów, którzy coraz to mocniej się szkolili i pozwalali sobie na zmianę perspektywy i podążanie za pacjentem, a także za zmieniającym się światem. 

Mógłbym jeszcze długo rozwodzić się nad historią, przemianami w psychoterapii uzależnień, ale będę jednak dobijał do brzegu. Pomijając wszystkie mądre, naukowe teorie dotyczące źródeł problemów z zakresu uzależnień, jak również czynników wpływających na skuteczność terapii podzielę się swoimi osobistymi spostrzeżeniami. Nie odkryję pewnie nic nowego jeśli odwołam się do znanego wszystkim truizmu, że uzależnienie to choroba duszy. Wiąże się z wyrwą o różnych rozmiarach, która powstaje w człowieku powodując deficyt. W rezultacie taka osoba nie potrafi czerpać satysfakcji z przeżywanych doświadczeń i nie zauważa stojących przed nią możliwości rozwoju. Może tak być, że nigdy nie umiała, bądź też po prostu zatraciła tę umiejętność. Przestała się rozwijać, a tylko rozwój gwarantuje dodatni bilans jeżeli chodzi o satysfakcję z życia. Nie ma więc nic prostszego jeżeli chodzi o tak zwane "wychodzenie z uzależnienia" jak wzbudzić u pacjenta potrzebę rozwoju. Czasem trzeba to zrobić od nowa, a czasami odwołać się do tego co gdzieś po drodze uległo zatraceniu. Nie ważne jest więc w terapii uzależnienia pytanie "jak?" ( jaka metoda, jakie podejście, jaki terapeuta, jaki system ). Bardziej istotne jest odpowiedzieć na pytanie co potrzebne jest danemu człowiekowi by umożliwić mu rozwój? Do uzyskania odpowiedzi potrzebne jest stworzenie takiej relacji, aby umożliwić mu poczucie atmosfery w której będzie miał gotowość zmierzyć się ze swoim brakiem. Świadomość siebie, ukierunkowanie się na rozwój osobisty, na doskonalenie siebie będzie znowu możliwe przy wyznaczeniu sobie dalekosiężnych celów w ramach ważnych obszarów życia i stworzenie planu ich osiągnięcia. 

Nie ma chyba nic bardziej fascynującego w psychoterapii uzależnień jak towarzyszenie pacjentowi w czymś na kształt przebudzenia duchowego, które niestety w naszej kulturze zostało zawłaszczone do kategorii doświadczenia religijnego. Jest to tak naprawdę uproszczenie i spłycenie tematu. Chodzi bowiem o szeroko pojętą sferę duchowości obejmującą cały świat wartości. Kiedy pacjentowi uda się osiągnąć taki stan, to wtedy zaczyna się on cieszyć z rzeczy przyziemnych, zwiększa się jego poczucie humoru, a wraz z poczuciem wartości wzrasta też dystans do siebie i otaczającego świata. Kolejnym etapem często jest potrzeba pracy nad sobą poprzez niwelowanie deficytów i rozwijanie własnych zasobów. Terapeuta w miejsce dawnego eksperta zamienia się tutaj bardziej w przewodnika dla pacjenta w jego drodze do siebie i pomaga mu określić potrzeby wyższego rzędu. Ponadto wraz ze zdrowym i zrównoważonym rozwojem wzrasta też potrzeba uporządkowania i utrzymania satysfakcjonujących relacji z innymi ludźmi. Jest to bardzo ważne, gdyż swego czasu wielu pacjentów którzy "trzeźwieli" w rezultacie tylko utrzymywali abstynencję, a nadmierna koncentracja na sobie i nieustający lęk przed powrotem do nałogu przyczyniały się do stagnacji. Stagnacja jest wrogiem człowieka i nie mam tu na myśli tylko i wyłącznie osób uzależnionych w terapii. Kiedy zatracamy bowiem potrzebę robienia czegoś nowego, rozwijania istniejących pasji i zainteresowań, pracy nad udoskonalaniem siebie i swoich relacji z innymi to tworzymy w swojej duszy lukę. Od tego momentu dzieli już nas tylko chwila od regresu. 

Wiele razy przyszło mi obserwować pacjentów, którzy "zaskakiwali w terapii" w momencie odnalezienia swojej drogi życiowej. Czasem na nowo, czasem wracali do czegoś co odeszło w niepamięć. Podejmowali decyzję o zmianie pracy pod kątem własnych zainteresowań, redefiniowali swoje role rodzinne, na nowo odnajdowali się w swoim otoczeniu. Czasem podejmowali decyzję o uzupełnieniu braków we własnej edukacji, a czasami decydowali się na zdobycie nowych umiejętności, chociażby uzyskanie prawa jazdy czy nauka języka. Inni odkrywali, że tkwią w toksycznych związkach i podejmowali odważne decyzje o zakończeniu tych relacji, nawiązywali nowe. Jeszcze inni podejmowali decyzję o otwarciu własnej firmy. Jeszcze inni zagospodarowywali swoją wrażliwość w działalności artystycznej. Pomijając fakt, że uczestnictwo w takim procesie przynosi niezmiernie dużo satysfakcji i siły do dalszej pracy, to jednocześnie przypomina o prawdziwym celu psychoterapii uzależnień jako takiej. Nie jest bowiem w nim w żadnym wypadku samo zaprzestanie picia, ale odnalezienie satysfakcji z życia poprzez wyznaczenie sobie celów i dążenie do nich. Tylko to bowiem gwarantuje, że potrzeba wypełnienia pustki w sztuczny sposób nie będzie już na tyle atrakcyjna żeby za nią podążyć, a z jednego uzależnienia pacjent nie podąży w inne takie jak uzależnienie od mitingów, wiary, pracy itp. Dlaczego piszę o rzeczach dla niektórych pewnie oczywistych? Być może dlatego, że oczywiste są tylko dla tych którzy mają za sobą skuteczną terapię uzależnień i dla tych którzy ją profesjonalnie świadczą. Dla wielu innych ludzi leczenie uzależnienia polega jedynie na  uczeniu zaprzestania bądź też ograniczania picia, brania czy też grania. Dopóki ich świadomość się nie zmieni to tak naprawdę trudno będzie należycie wspierać osoby, które podjęły decyzje o rozpoczęciu terapii. 




czwartek, 17 października 2019

Facet na terapii




Decyzja o podjęciu terapii to moment bardzo trudny i pomimo, iż świadomość społeczna wyraźnie wzrosła to nadal stereotypy o ludziach korzystających z usług terapeuty, psychologa,  czy lekarza psychiatry potrafią powstrzymać osoby szukające wsparcia przed zrobieniem kroku w przód. Czasem ktoś już od dawna rozważa terapię własną, a jednak wciąż go coś powstrzymuje. Część czynników jest demokratyczna, ale są i takie które korelują z płcią. W tym tekście podzielę się osobistymi doświadczeniami dotyczącymi trudności z którymi borykają się faceci w terapii.

"Facet powinien umieć radzić sobie sam" i to ze wszystkim co przyniesie mu los. Bez wyjątków. To chyba najbardziej hamujące z przekonań z jakimi zmagają się moi pacjenci. Właściwie trudno mówić o tym aby terapia się zaczęła dopóki ludzie nie zrezygnują z tego przekonania o omnipotencji. Jest to niezmiernie trudne do wykonania jeśli już od małego wpajano Ci, że nie możesz być dupą wołową. Jeszcze trudniejsze jeśli w tą narrację wpisała się twoja partnerka, żona. Tym bardziej będzie Ci ciężko kiedy naoglądasz się filmów z Brucem Willisem, który radzie sobie w pojedynkę z całą bandą terrorystów. Jeśli jednak pozwolisz sobie na okazanie słabości to w końcu dostaniesz to czego brakowało ci przez lata czyli wsparcie. W końcu będziesz mógł powiedzieć sobie, że nie jesteś z tym wszystkim sam i to co było nie do ogarnięcia samemu zyska inną perspektywę.

"Facet nie powinien okazywać emocji". No, a już tym bardziej nie ma u mężczyzny miejsca na łzy. Już przed młodym chłopakiem, potem dorastającym mężczyzną, a wreszcie dorosłym facetem zadanie niezwykle trudne. Otóż oczekuje się od nas, że stłamsimy w jakiś cudowny sposób całą burzę emocji, która w naturalny przecież sposób towarzyszy nam w reakcji na otaczający świat. Spokojnie, nie chodzi o to żeby pozbyć się wszystkiego - jeśli chodzi o odwagę, radość, poczucie sukcesu, czy też dumę to te śmiało możemy przeżywać i okazywać do woli. Natomiast niech nas ręka boska broni przed okazywanie strachu, słabości, smutku, poczucia krzywdy czy też poczucia winy. Te uczucia nie pasują facetowi. Co więc z nimi począć? Zwyczajnie można je zamienić, przykryć pod złością, śmiechem czy pogardą. One są przecież bardzo męskie, a to że uniemożliwia to właściwie stworzenie autentycznej relacji to przecież żaden problem. Z relacji w ogóle lepiej się wycofać, być nieobecnym mężem, ojcem, a może i dziadkiem. Jeśli nie udaje się to na trzeźwo to przecież jest tyle nałogów do wyboru. No a później kiedy już trafia taki facet do terapeuty to zaczyna się praca nad oporem, bo bliska relacja, autentyczność w przeżywaniu to ciężki orzech do zgryzienia. Nie to, że jest to mission impossible, ale facetowi naprawdę bywa ciężej się otworzyć i pokazać emocje, a bez tego nie ma mowy o terapii.

"Nie mogę sobie pozwolić na bycie zależnym od kogokolwiek". Ta zależność może być szeroko rozumiana. Faktem jest natomiast to, że wielu facetom wpajane jest to, że muszą mocno bronić swojej autonomii i często ich postawy w tym względzie idą w grubą przesadę. Nie chodzi o to, że niezależność jest zła sama w sobie. Każdy z nas musi mieć pewną niezbędną autonomię, zdrowe granice i przestrzeń w ramach której nie pozwalamy nikomu majstrować. Problem zaczyna się wtedy kiedy kompletnie nikogo nie dopuszczamy do siebie i okopujemy się na tych swoich barykadach właściwie sami czasem nie wiedząc czego bronimy. Trudno z takim nastawieniem funkcjonować w terapii gdyż zamiast otwarcia się na współpracę taka osoba cały czas będzie wchodzić w walkę i rywalizację. Rywalizacja z kolei potrafi naprawdę dać w kość jeśli nie wiemy kiedy odpuścić. Miałem wielu pacjentów, którzy nawet w sytuacji kiedy nikt, a już napewno nie terapeuta czy grupa im nic nie narzucał, to ci z automatu odpalali się że swoimi racjami, teoriami i wchodzili w walkę. Większość z nich wraca raz poraz dopóki nie uświadomi sobie, że tak naprawdę liczy się dla nich nie to o co walczą, ale walka sama w sobie. Kiedy już sobie odpuszczą, czują ulgę że choć na chwilę mogą wejść w relację zależną, bo taką przecież jest szukanie pomocy w terapii. 

Można by bez końca wymieniać jeszcze te przekonania przez które facetom jest trudno wejść w relację terapeutyczną. Nie znaczy to oczywiście, że kobietom jest łatwo. Im także przecież towarzyszy wstyd i inne blokady przed otwarciem się i szukaniem pomocy. Wydaje się jednak, iż są one jednak kulturowo bardziej predysponowane do relacji w której należy puścić kontrolę, autentycznie się otworzyć i zaufać. No a wracając do facetów. Nam trzeba jednak dać trochę więcej czasu i zamiast walczyć z naszym oprogramowaniem po prostu okazać zrozumienie. Stanowi to nie lada wyzwanie dla niejednego terapeuty, ale przecież my lubimy wyzwania. 

niedziela, 6 października 2019

"Czasem święta, czasem ladacznica" - opinia o książce



"Czasem święta, czasem ladacznica" to wydana w formie książki wartościowa rozmowa dwojga psychoterapeutów, rzucająca nowe światło na większość stereotypów na temat kobiet o jakich słyszeliście. Autorzy trochę prowokują, trochę podpuszczają, a w rezultacie zachęcają do autorefleksji nad współczesnym modelem kobiecości. 

Joanna Drosio-Czaplińska to współzałożycielka Instytutu Psychoterapii Maskulinum, a Jacek Masłowski to prezes fundacji Maskulinum. Biorą oni w swojej książce na warsztat kobietę w pełnej jej krasie, obalając tym samym większość stereotypów na jej temat, jednocześnie szukając ich źródeł. Książka, która wyszła z pod ich rąk jest pozycją wartą uwagi zarówno profesjonalisty zajmującego się psychoterapią, a jednocześnie zaciekawi każdego kogo interesuje wewnętrzny świat kobiet, ich potrzeby, sposób wchodzenia i funkcjonowania w relacjach i motywacje ich zachowań. Nie jest to więc jak łatwo się zorientować w żadnym wypadku książka skierowana tylko do kobiet. Nie jeden facet będzie chciał ją przeczytać, a przynajmniej ci z nich, którzy chcą być świadomi swojej partnerki, żony, czy córki. 

Fakt faktem, kobiety są skomplikowane, ale nie widzę tego jako ich wady a raczej zaletę. Są bowiem przez to intrygujące i gdyby nie cały ten ich koloryt, to z pewnością życie z nimi nie było by tak ciekawe. W książce "Czasem święta, czasem ladacznica" znajdziemy wiele perspektyw z których możemy na nie patrzeć. Większość z nich uwzględnia przekonania w jakich owe kobiety wzrastały. Jeśli wychowywane były w zdrowych, wydolnych rodzinach to istnieje duże prawdopodobieństwo, iż będą one miały świadomość siebie, własnych potrzeb i oczekiwań od relacji z innymi. Częściej jednak okazuje się, że ciągną za sobą ślady przeżytych traum, deficytów i inne obciążenia. W takim wypadku często wystawiają się na zagrożenie nadużycia, manipulacji że strony mężczyzn, którzy często trafiają w ich czuły punkt. Tym samym kobiety takie wchodzą w rolę ofiary. Kiedy indziej same rekompensują sobie cierpienia z dzieciństwa tocząc wendety z mężczyznami bądź też zdobywając nad nimi kontrolę. W każdym z tych wypadków nie udaje im się stworzyć satysfakcjonującej relacji. Autorzy książki nie tylko wyjaśniają przyczyny danych zachowań, ale też kierunki ich korygowania. Uczulają tym samym mężczyzn, aby nie wykorzystywali tychże słabości u kobiet.

Książka Joanny Drosio-Czaplińskiej i Jacka Masłowskiego porusza ponadto jeszcze jeden istotny wątek jakim jest ciężar ewolucyjny, który bardzo wyraźnie wpływa na zachowania zarówno mężczyzn jak i kobiet. Zakorzenione w nas zachowania i postawy wpływają na nasze wzajemne damska-męskie relacje nieprzerwanie od wieków i chociaż często sobie tego nie uświadamiamy to atawizmy są jednymi z najbardziej znaczących czynników tlumaczacych takie czy inne nasze zachowania. To właśnie one mogą skutecznie tłumaczyć dlaczego blondynki wciąż ugrywają wiele na swojej "nieporadności", co wyzwala w nas energię seksualną i dlaczego kobiety w pewnym wieku lgną do tzw. Grey Foxów.

Jeśli interesuje was na czym polega bycie "dziwką romantyczną", albo dlaczego kobiety wybierają sobie pantoflarzy za mężów chociaż ich oni tak naprawdę nie kręcą. Jeśli zastanawiacie się czasem dlaczego dajecie się zmanipulować ładnej dziewczynie i jak to jest z tymi "ryczącymi czterdziestkami" to koniecznie sięgnijcie po tą książkę. Jeśli dla was również świadomość siebie jest ważna to tym bardziej dajcie szansę książce Joanny Drosio-Czaplińskiej i Jacka Masłowskiego. Pozycja naprawdę warta uwagi, a jej lektura daje do myślenia. Jeszcze raz gorąco polecam!