wtorek, 17 grudnia 2019

Smartfonowe pokolenie, czyli problem z relacją



Nie da się zwyczajnie funkcjonować bez ekranów w dzisiejszych czasach. Było by to trochę jakby automatyczne skazanie się na społeczną banicję. Nie o to jednak chodzi aby w smartfonie, komputerze czy konsoli upatrywać diabła wcielonego jak robił to kiedyś pewien specyficzny kaznodzieja. One samie w sobie problemu nie stanowią, tak jak istnienie alkoholu nie jest tożsame z alkoholizmem. Kiedy więc zaczynamy mówić o problemie w przypadku korzystania z technologii? Kiedy zacząć obawiać się o swoje dzieci? Jakich sygnałów ostrzegawczych nie powinniśmy przeoczyć? A może lepiej i skuteczniej będzie zadbać o profilaktykę? Uważam, że takie właśnie podejście wymaga popularyzacji, a że w sieci znajdziecie masę informacji na temat sygnałów ostrzegawczych i objawów uzależnienia ja postaram się zachęcić do zdobycia szerszej perspektywy.

Z doświadczeń własnych w pracy terapeutycznej mogę stwierdzić, że jeśli rodzic przyprowadza do terapeuty dziecko nie mogące się oderwać od ekranu to mamy do czynienia z bardziej złożonym problemem. Żadne uzależnienie czy zachowanie kompulsywne nie dzieje się bez przyczyny. Jeśli nie będziemy mieli potrzeby przed czymś uciec, czegoś odreagować, wypełnić jakąś pustkę to wtedy alkohol, narkotyki czy też ekran telefonu nie będą dla nas stanowić takiego zagrożenia jak wtedy gdy te deficyty zaistnieją. Z jakimi problemami mierzą się najczęściej dzieci uzależnione od internetu, gier, telefonu? Otóż przychodzi im często funkcjonować w obliczu deficytów miłości, uwagi, zainteresowania czy tez wsparcia. Częstą praktyką przy diagnozie problemów społecznych w Polsce jest skupianie się na ich przejawach zamiast sięgnąć głębiej i określić ich źródła. Dlaczego ? Bo tak jest zwyczajnie prościej. Gdyby rodzic dowiedział się co sprawia, ze jego dziecko cierpi z powodu napiętej sytuacji pomiędzy rodzicami, albo dlatego iż ma poczucie bycia niezauważanym to mogło by się okazać, ze problem wymaga systemowej pracy terapeutycznej, a ta z kolei wiąże się z koniecznością wygospodarowania czasu. Tego zaś współcześni rodzice mają jak na lekarstwo i pewnie też dlatego umyka im wiele informacji na temat własnych dzieci, bądź też nawet jeżeli coś zauważą to zdarza się im wypierać te niewygodne. 

To trochę smutne, ale gabinet terapeutyczny wydaje się być jedynym miejscem gdzie można się wzajemnie usłyszeć bo to brak komunikacji jest głównym problemem z którym przychodzi się mierzyć we współczesnym świecie. Aby ze sobą tak naprawdę rozmawiać potrzeba wszak gotowości, czasu i wzajemnego poszanowania. Potrzeba też cierpliwości, a tymczasem wokół tyle zakłócaczy. Na niektóre z nich mamy wpływ, a na inne nie. Czasem zbytnio koncentrujemy się na tych drugich. W rezultacie rośnie nasza frustracja, a rodzic sfrustrowany odstrasza dziecko, które nie chce stwarzać mu problemów i zaczyna chronić go przed własnymi. Dziecko szuka rozładowania i ujścia gdzie indziej, bo zresztą taki ma przykład od rodzica właśnie. On kompulsywnie pracuje, pije, je, a może szuka zapomnienia w kolejnych związkach, a dziecko ucieka na ten przykład w komputer. W rezultacie uciekają od relacji, a to jest katalizatorem uzależnienia i nawarstwiających się problemów z emocjami. Koniec końców nie ma mowy o komunikacji tylko o służbowym kontakcie, a gdy nie ma komunikacji nie ma też relacji. 

Relacja dziecka z rodzicem to pierwsza i tak naprawdę najważniejsza z relacji modelujących jego funkcjonowanie w całym dalszym życiu. Kiedy jest ona zaburzona to trudno mówić o  prawidłowym zaspokojeniu potrzeby bezpieczeństwa, miłości i akceptacji u dziecka. Wpływa to również na nieadekwatne kształtowanie się poczucia własnej wartości u naszych pociech. Niezaspokojone potrzeby generują  próby ich kompensacji w niezdrowy sposób bądź też dziecko rezygnuje z nich, a w rezultacie cierpi. Często, jeśli stan taki trwa zbyt długo to mierzymy się z nieodwracalnymi w skutkach zmianami mającymi wpływ na rozwój. Efekt? Osobowości niedojrzałe, zachowujące się autodestrukcyjnie, uciekające od relacji bądź mające problem z ich utrzymaniem i wiele wiele innych problemów społecznych. Brzmi groźnie? Tak i był cel. To wysoka cena, którą płacą dzieci za brak zainteresowania ze strony rodziców, których potrzeby socjalno-bytowe zostały potraktowane priorytetowo, ale nie starczyło czasu, cierpliwości czy też zwyczajnie zaangażowania po stronie rodziców by zadbać o resztę, bardziej istotnych przecież potrzeb. Innym razem dzieci nie radzą sobie ze zbyt wysokimi oczekiwaniami i wizją rodziców co do ich przyszłości, nie sprostają wymaganiom i wyobrażeniom na swój temat, a nie mają wystarczających zasobów, żeby się im przeciwstawić. Wtedy też często ucieczka wydaje się najlepszym rozwiązaniom. 

To jeszcze nie jest koniec świata, to nie sytuacja bez wyjścia, ale często naprawa takiego stanu rzeczy wiąże się z długoterminową terapią i nie wystarczy wysłać dziecko do psychologa, bo w tym przypadku pomocy wymaga cała rodzina. Cały system zaczął funkcjonować wadliwie więc terapia też musi być systemowa. Myślę, że wielu rodziców zaczyna do tego dojrzewać i nie traktuje terapii jako zła koniecznego, ale chętnie podejmuje wyzwanie i angażuje się w terapię dziecka nawet jeśli oznacza to konfrontację z tym, że nie są idealni i zwyczajnie popełniają błędy, które choć może zabrzmi to dziwnie są wkalkulowane w proces wychowania. Dobrze by było, aby i inni poszli w ich ślady i też odważyli się zaangażować swój czas, zmierzyć się ze swoimi wyobrażeniami na temat bycia rodzicem. Czasem taki kryzys może być naprawdę szansą na rozwój dla całej rodziny i wszyscy jej członkowie mogą na nim skorzystać. Tyle tylko, że potrzeba terapeuty jako osoby, która na ten system popatrzy z zewnątrz obiektywnym i fachowym okiem. Zwłaszcza jeśli jest to terapeuta, który ma odpowiednie wyczucie i potrafi zyskać zaufanie dziecka, bo w innym przypadku pogłębi problemy, a mimo że trudno mi się o tym pisze to na takie osoby również trafiają rodzice szukający pomocy.

Odwagi drogi rodzicu, odwagi. Nie pozostaje mi na koniec nic innego jak polecić Agatę, bo jest to osoba która świetnie sobie radzi w pracy nad problematyką którą poruszyłem w tym tekście i szybko dogaduje się z dziećmi i młodzieżą. Jeśli więc będziecie potrzebować się skonsultować ze specjalistą to nie musicie daleko szukać. Zapraszamy do naszego ośrodka. 


niedziela, 1 grudnia 2019

Tata Franka - czyli obalanie mitów na temat rodzicielstwa


Jesteśmy nimi karmieni bez końca. Przekonania, mity, półprawdy, złote rady. Zwał jak zwał. Najważniejsze, że dopiero wyzwolenie się z ich władzy pozwala na wypracowanie własnego pomysłu na funkcjonowanie w roli ojca. To co będzie nam potrzebne to świadomość siebie i elastyczność.

Nie ukrywam, że kiedy przygotowywałem się do roli ojca towarzyszyło mi sporo strachu, obaw w kwestii tego czy sprostam, czy jestem gotowy na to co mnie czeka jako taty Franka. Z jednej strony pokochałem już samą ideę tego, że będziemy się z żoną opiekować małym brzdącem, a z drugiej strony ta obawa z tyłu głowy czy aby nie skrzywdzę tego małego człowieczka przez brak odpowiednich kompetencji. "Życzliwi" tak naprawdę tylko podkręcali te obawy historiami na temat tego jak kosmiczne zmiany niesie ze sobą rodzicielstwo. Teraz z perspektywy tych kilku miesięcy mogę śmiało powiedzieć, że tak naprawdę rola ojca nie przynosi nic takiego czemu nie podoła każdy odpowiedzialny człowiek. Zaznaczam jednak, iż musi być odpowiedzialny, bo bez tego ani rusz.

Odpowiedzialność jest cechą w ogromnym stopniu niedocenianą jeżeli chodzi o większość ról życiowych jakie podejmuje współczesny człowiek. Paradoksalnie to nie wszystkie te kursy rodzicielskie, kwestie socjalne-bytowe, ani to czy rodzina jest pełna mają znaczenie. Liczy się tak naprawdę przede wszystkim to czy rodzic potrafi wziąć odpowiedzialność za wychowanie dziecka. Jeśli tak jest nie będzie mu przeszkadzać, że musi swoje priorytety poprzestawiać bo malec wymaga dużej uwagi i poświęcanego mu czasu. Odpowiedzialny rodzic będzie się cieszył z wyzwań jakie są przed nim stawiane każdego dnia, kiedy to ów malec się rozwija i zaskakuje go ciągle czymś nowym. Tata czy mama, którzy nabyli odpowiedzialność nie będą mieli też problemów z wybieraniem najlepszych i sprawdzonych naukowo rozwiązań zamiast ulegać półprawdom, mitom, czy też zwykłym szarlatanom. Taki rodzic będzie też ciągle dążył żeby zwiększać swoją wiedzę i świadomość.

Gotowość to kolejny z niezbędnych składników udanego rodzicielstwa. Jedni stwierdzą że dobry moment to 20+, inni będą optować za 30+ kiedy to z założenia ma się jakąś pozycję zawodową itp. Wiek moim zdaniem nie jest ważny. Istotne jest czy mamy w sobie ową gotowość. Ja późno zdecydowałem się na ojcostwo bo w wieku 40 lat i osobiście uważam, że wstrzeliłem się idealnie, bo bycie tatą Franka i mężem Agaty jest dla mnie priorytetem, a jednocześnie nie przeszkadza mi to realizować się zawodowo, dbać o swoje pasje i zainteresowania. Jeśli jesteśmy w stanie tak sobie wszystko poukładać, aby taką harmonię uzyskać to znaczy, że jesteśmy gotowi na rodzicielstwo. Ktoś być może się w tym momencie zaśmieje "Harmonia w rodzicielstwie? Kto to widział?". Otóż zapewniam, że można osiągnąć taki stan i wcale nie trzeba rezygnować z reszty spraw dla bycia rodzicem, zwłaszcza że dziecko nie będzie szczęśliwe z rodzicem, który się dla niego poświęcił. Ono jedynie potrzebuje uwagi.

Elastyczność to ostatnia z rzeczy o których chciałem tutaj wspomnieć. Bez niej nic się nie uda. Bycie ojcem wiąże się z rezygnacją ze sztywności zarówno jeśli chodzi o poglądy jak i też zwykły codzienny plan dnia. Być może kogoś przyzwyczajonego do życia wedle terminarza może to z początku przerażać, a brak stałości może sprawiać wrażenie chaosu, ale da się z tym żyć. Sam jestem z gatunku tych co lubią mieć wszystko pod kontrolą, nawet czas, ale tym bardziej cieszę się że syn poszedł tą samą drogą co moja żona i mi te utarte ścieżki rozregulował. Z początku jest to może i rewolucja, ale za to wzrasta nasza spontaniczność, umiejętność oddawania się zabawie, czy chociażby umiejętność odpuszczania. Tym samym bycie rodzicem może okazać się świetną zabawą i dlatego nic bardziej mylnego jak ulec tym wszystkim sztywniakom którzy sprzedają wam gadkę o rodzicielskiej martyrologii - coś chyba nie tak z tym ich podejściem do tej ważnej kwestii. Być może nie byli jeszcze gotowi na bycie matką czy ojcem. 

Odpowiedzialność, gotowość i elastyczność to na ten moment moje trzy najważniejsze kompetencje rodzicielskie, które udało mi się zauważyć i naprawdę nie wyobrażam sobie bez nich bycia ojcem. Pewnie, że nie można tu zapominać o miłości, trosce, uwadze i wielu innych, ale one są już na tyle oczywiste i tyle się o nich mówi, że uznałem za zasadne podarować Wam czytania o tym samym. No to by było na tyle bo Franek wzywa i... będziemy się bawić :) 

czwartek, 14 listopada 2019

Kryzys szansą na rozwój?


Przed laty miałem pacjenta. Jakoś tak się stało, że niezbyt wyrył mi się on w pamięci, do tego stopnia że kiedy go spotkałem po długim czasie to długo musiałem dopasowywać twarz do jego historii. Kiedy wreszcie odpowiednie zapadnie w mózgu wskoczyły na swoje miejsca i udało mi się odtworzyć z kim mam przyjemności ucieszyłem się niezmiernie. Jak się okazało pacjent ten w swoim czasie kiedy stanąłem na jego drodze nie był jeszcze gotowy na zmianę. Potrzebował jeszcze pobyć w swoim kryzysie i jak sam przyznał nie było na tamta chwilę możliwości aby terapia okazała się skuteczna. Potrzebował jeszcze kilku lat aby pobyć w swoim piekiełku, poużalać się nad sobą, pogłębić swój kryzys aż w końcu nadszedł moment zmiany i to z jakim efektem! Ślub, dziecko, nowa praca i co najważniejsze optymizm i kształcenie się, a przy tym sam teraz pomaga innym. Spotkanie z nim dało mi dawkę energii do pracy i pokazało poraz kolejny że ma ona sens, a także skłoniło do rozważań nad kryzysem.

Kryzys kojarzy nam się z czymś negatywnym, z katastrofą, porażką, przysłowiowym dnem do którego dobijamy w pewnym momencie swojego życia. W społeczeństwie nastawionym na ciągły rozwój, sukces, parcie do przodu wydaje się nie być miejsca na przeżywanie kryzysu więc wielu z nas robi wszystko aby nie dopuścić do jego pojawienia się. W rezultacie wpływa to na trudności z jego przeżywaniem gdyż cokolwiek byśmy nie robili to kryzys jest na stałe wpisany w nasze życie i na różnych etapach życia jesteśmy na niego skazani. No właśnie, kryzys kojarzy się z jakimś wyrokiem, z karą, a jak się okazuje nic bardziej mylnego. Umiejętne przeżywanie kryzysu przyczynia się do zmian, rozwoju, ulepszania swojego życia. Nie bowiem kryzys uniemożliwia nam rozwój, ale z góry skazana na porażkę walka o to aby go nie doświadczać. Uzależnienie, utrata młodości, stracone szanse, utrata kogoś bliskiego, choroba to sytuacje życiowe, które jeśli ich doświadczamy potrafią być na tyle trudne do przyjęcia, że uruchamiamy całą gamę mechanizmów obronnych aby nie dopuścić ich do swojej świadomości. W rezultacie lądujemy w próżni, z której im dłużej w niej tkwimy tym mniejsze szanse na wyjście z niej. Mechanizmy, które mają nas chronić w rezultacie stają się naszym największym przekleństwem. 

Nie ma nic bardziej motywującego w życiu jak właściwie przeżyty kryzys, a to zaczyna się tak naprawdę od akceptacji. Trudno zaakceptować fakt, że żona odeszła i już nie wróci, jeszcze ciężej zrobić to w momencie kiedy człowiek sam swoim zachowaniem doprowadził do rozpadu związku. Ciężko pogodzić się z tym, że uzależniłem się od alkoholu czy narkotyków. Konfrontacja z faktem, iż moje życie nie potoczyło się w takim kierunku jak zamierzałem i w rezultacie będę musiał wykonywać pracę inną niż sobie zamierzyłem to też nic prostego. Niespodziewana i trudna do przewidzenia choroba to kolejna z rzeczy, które nie bierze się na przysłowiową klatę z łatwością. Co dopiero jeśli chodzi o utratę dziecka. Z takimi natomiast kryzysami borykają się osoby, które przychodzą na terapię. Takie rzeczy mają sobie uświadomić i zaakceptować. Trudno im się dziwić, że robią wszystko żeby przed tym uciec, nie doświadczyć straty, porażki, nieuchronnego biegu czasu i straconych szans. Nic dziwnego, że są w stanie posunąć się do autodestrukcji żeby przed tą świadomością uciec. Zadaniem terapeuty jest im pomóc zaakceptować to co już się wydarzyło i uruchomić pokłady, które tak naprawdę mają w sobie aby zreorganizować swoje życie. 

To, że nie da się już żyć tak jak dotychczas, że stosowane dotąd schematy nie sprawdzą się w nowej, czasem niespodziewanej sytuacji to trudne doświadczenie. Jeśli jednak zaakceptujemy zaistniałe fakty to dopiero wtedy dostrzeżemy, że oprócz lęku te doświadczenia niosą też nowe szanse. Taka filozofia bowiem jest zbawienna dla człowieka i na tym polega ogrom mojej pracy z pacjentami, a mianowicie żeby odkryli w swoim kryzysie szansę na rozwój i zmienili swoje życie. Być może ktoś już nigdy nie odzyska swojego dziecka, ale odnajdzie się w innej roli, bądź też znajdzie siłę i sposób na to, żeby znowu zasłużyć na miano rodzica. Pewnie trudno jest żyć z ograniczeniami takimi jak niemożność spożywania alkoholu czy sztucznego wspomagania własnych emocji, ale życie w abstynencji i pozostawienie w tyle imprezowego życia też może być pełne nowych wyzwań i szans. Być może nie uratujemy obecnego związku, ale przecież możemy wyciągnąć wnioski i stworzyć nowy na bazie negatywnych doświadczeń z tego nieudanego. Ludzie wychodzący z choroby dokonują czasem rzeczy niewyobrażalnych jak wspinaczka wysokogórską, udział w maratonie itp. Kryzys to ogromna szansa dla każdego z nas i tak naprawdę chodzi o to żeby nie traktować go jako kary i porażki, żeby nie widzieć w nim końca życia. W zamian za to warto potraktować go jako szansę na zmianę, jako sygnał że to co dotychczas musi odejść w niepamięć abyśmy mogli doświadczać rzeczy nowych, czasem nawet bardziej atrakcyjnych. A to że samym czasem trudno jest nam się podnieść i potrzebujemy pomocy specjalisty to rzecz ludzka. Czasem każdemu z nas jest potrzebny ktoś kto pomoże się zreorganizować i sięgnąć wgłąb siebie po to co w nas najlepsze. 


poniedziałek, 28 października 2019

Kilka słów o książce "Czasem czuły, czasem barbarzyńca" - Kwaśniewski Tomasz, Masłowski Jacek




Tym razem Jacek Masłowski w fascynującej rozmowie z Tomaszem Kwaśniewskim. Ponoć jak faceci się spotykają to przeważnie gadają o kobietach, a tymczasem... będzie dla odmiany o mężczyznach. Książka, która ukazała się nakładem Wydawnictwa Agora rozprawia się ze stereotypami na temat mężczyzn. 

Dobrze kojarzycie, było już o książce Masłowskiego na blogu z tym że wtedy wraz z Joanną Drosio-Czaplińską obalał on mity na temat kobiet ( Czasem święta, czasem ladacznica). Było o kobiecości, przyszedł czas na męskość, a jak się łatwo domyślić przemiany społeczno-kulturowe sprawiły, iż równie trudno być mężczyzną w zmieniającej się rzeczywistości. Masłowski i Kwaśniewski rozmawiają na temat roli faceta we współczesnym świecie, oczekiwań względem niego i trudnościach jakie ze sobą niesie pełnienie tej roli. Sięgają też do źródeł czyli tego za co odpowiedzialna jest matka jeżeli chodzi o kształtowanie wzorców u syna, a na czym polega rola ojca. Omawiają przyczyny ucieczki mężczyzn w pracę czy uzależnienia, ich sposobu wchodzenia w relację z kobietą i z innymi mężczyznami. Dotykają przyczyn ucieczki współczesnych mężczyzn w pracę, radzenia sobie z kryzysami jak choćby narodziny dziecka, czy kryzys wieku średniego. Analizują też jakie wzorce z domu są odpowiedzialne za wchodzenie w rolę sprawców przemocy. Tak właściwie to każde zdanie jest ważne i wnosi coś nowego w sposób rozumienia męskości, bądź też o czymś istotnym przypomina. Jednocześnie dialog pomiędzy dwójką autorów jest prowadzony w zdawałoby się bardzo luźnej atmosferze. Ma się wrażenie podsłuchiwania rozmowy dwóch kumpli przy piwie. 


Rzadko sięgam po poradniki, gdyż to zwykle są głupoty i nie boję się tego słowa, bo jakże określać książki, które robią więcej złego niż dobrego bombardując ludzi pseudopsychologią bądź też filozofią rodem z salonu fryzjerskiego. Tym samym wprowadzają ich w błąd i wyposażają w "mądrości", które zamiast pomóc tylko nawarstwiają ich problemy. Bardzo trudno jest trafić na coś naprawdę dobrego, a Agora ma rękę do tych najlepszych. Seria "Żyj wystarczająco dobrze", teraz książki Jacka Masłowskiego i jeszcze wiele innych to pozycje, które łączą w sobie fachową wiedzę i jednocześnie prosty, przystępny i zachęcający styl. Dobrze się to czyta zarówno tym, którzy z terapią mają do czynienia, ale myślę że równie dobrze tą książkę przyjmie każdy kto choć trochę interesuje się psychologią. Ja z mojej strony mocno wam ją polecam. Naprawdę warto! I to nie tylko faceci powinni po nią sięgnąć, ale i kobiety. Może dzięki niej zobaczą jak ogromne wymagania stawiają współczesnym facetom. Cholernie przecież trudno pozostać barbarzyńcą, który będzie jednocześnie czuły i wyrozumiały. Co nie oznacza oczywiście, że się nie da.
 

czwartek, 24 października 2019

Rozwój jest konieczny, czyli kiedy terapia uzależnień tak naprawdę jest skuteczna




Dziwnie się czuję kiedy to piszę, ale pracuję w zawodzie już tyle lat, iż śmiało mogę powiedzieć, że na terapii uzależnień zjadłem zęby. Te kilkanaście już lat doświadczenia wystarczają moim zdaniem do tego by pokusić się o pewne wnioski i nimi podzielić, a nuż znajdą się chętni żeby to przeczytać. Tak już jakoś się dzieje, że im człowiek starszy tym bliżej mu do podsumowań, refleksji i temu podobnych.

Kiedy zaczynałem pracę z pacjentami uzależnionymi to o terapii uzależnień mówiło się jeszcze "odwyk" (niestety niektórzy nadal używają tego słownictwa) , a jeśli chodzi o sposób podejścia do pacjenta to dominował styl dyrektywny. Terapeuta był tzw. ekspertem, a w praktyce często bardziej trenerem ( chociaż śmiało można by tu użyć bardziej dobitnego słowa), a rolą pacjenta było niemal ślepe  posłuszeństwo: "Masz się stosować do zasad bo inaczej wrócisz do picia", "Na mitingi chodź codziennie, jak potrzeba to nawet dwa razy dziennie" "Najważniejsza jest terapia, a wszystko inne może poczekać". Po czasie terapii dyrektywnej nastawionej przede wszystkim na kilogramy wiedzy, pisania zadań i programowanie ludzi przyszła w końcu odwilż i pora na Programy Ograniczania Picia, Redukcji Szkód czy Dialog Motywujący. Nie wszystkie z tych rzeczy były tak naprawdę nowe i odkrywcze choć niektórzy starali się tak to widzieć. Niektóre z nich od dawna funkcjonowały tylko nazwane były inaczej i nie stosowane na taką aż skalę, a teraz po prostu podano je w innej formie. Plus z tego taki, że w końcu zaczęła być stosowana psychoterapia uzależnień z prawdziwego zdarzenia. Pewnie duże znaczenie miał też rozwój  zawodowy samych terapeutów, którzy coraz to mocniej się szkolili i pozwalali sobie na zmianę perspektywy i podążanie za pacjentem, a także za zmieniającym się światem. 

Mógłbym jeszcze długo rozwodzić się nad historią, przemianami w psychoterapii uzależnień, ale będę jednak dobijał do brzegu. Pomijając wszystkie mądre, naukowe teorie dotyczące źródeł problemów z zakresu uzależnień, jak również czynników wpływających na skuteczność terapii podzielę się swoimi osobistymi spostrzeżeniami. Nie odkryję pewnie nic nowego jeśli odwołam się do znanego wszystkim truizmu, że uzależnienie to choroba duszy. Wiąże się z wyrwą o różnych rozmiarach, która powstaje w człowieku powodując deficyt. W rezultacie taka osoba nie potrafi czerpać satysfakcji z przeżywanych doświadczeń i nie zauważa stojących przed nią możliwości rozwoju. Może tak być, że nigdy nie umiała, bądź też po prostu zatraciła tę umiejętność. Przestała się rozwijać, a tylko rozwój gwarantuje dodatni bilans jeżeli chodzi o satysfakcję z życia. Nie ma więc nic prostszego jeżeli chodzi o tak zwane "wychodzenie z uzależnienia" jak wzbudzić u pacjenta potrzebę rozwoju. Czasem trzeba to zrobić od nowa, a czasami odwołać się do tego co gdzieś po drodze uległo zatraceniu. Nie ważne jest więc w terapii uzależnienia pytanie "jak?" ( jaka metoda, jakie podejście, jaki terapeuta, jaki system ). Bardziej istotne jest odpowiedzieć na pytanie co potrzebne jest danemu człowiekowi by umożliwić mu rozwój? Do uzyskania odpowiedzi potrzebne jest stworzenie takiej relacji, aby umożliwić mu poczucie atmosfery w której będzie miał gotowość zmierzyć się ze swoim brakiem. Świadomość siebie, ukierunkowanie się na rozwój osobisty, na doskonalenie siebie będzie znowu możliwe przy wyznaczeniu sobie dalekosiężnych celów w ramach ważnych obszarów życia i stworzenie planu ich osiągnięcia. 

Nie ma chyba nic bardziej fascynującego w psychoterapii uzależnień jak towarzyszenie pacjentowi w czymś na kształt przebudzenia duchowego, które niestety w naszej kulturze zostało zawłaszczone do kategorii doświadczenia religijnego. Jest to tak naprawdę uproszczenie i spłycenie tematu. Chodzi bowiem o szeroko pojętą sferę duchowości obejmującą cały świat wartości. Kiedy pacjentowi uda się osiągnąć taki stan, to wtedy zaczyna się on cieszyć z rzeczy przyziemnych, zwiększa się jego poczucie humoru, a wraz z poczuciem wartości wzrasta też dystans do siebie i otaczającego świata. Kolejnym etapem często jest potrzeba pracy nad sobą poprzez niwelowanie deficytów i rozwijanie własnych zasobów. Terapeuta w miejsce dawnego eksperta zamienia się tutaj bardziej w przewodnika dla pacjenta w jego drodze do siebie i pomaga mu określić potrzeby wyższego rzędu. Ponadto wraz ze zdrowym i zrównoważonym rozwojem wzrasta też potrzeba uporządkowania i utrzymania satysfakcjonujących relacji z innymi ludźmi. Jest to bardzo ważne, gdyż swego czasu wielu pacjentów którzy "trzeźwieli" w rezultacie tylko utrzymywali abstynencję, a nadmierna koncentracja na sobie i nieustający lęk przed powrotem do nałogu przyczyniały się do stagnacji. Stagnacja jest wrogiem człowieka i nie mam tu na myśli tylko i wyłącznie osób uzależnionych w terapii. Kiedy zatracamy bowiem potrzebę robienia czegoś nowego, rozwijania istniejących pasji i zainteresowań, pracy nad udoskonalaniem siebie i swoich relacji z innymi to tworzymy w swojej duszy lukę. Od tego momentu dzieli już nas tylko chwila od regresu. 

Wiele razy przyszło mi obserwować pacjentów, którzy "zaskakiwali w terapii" w momencie odnalezienia swojej drogi życiowej. Czasem na nowo, czasem wracali do czegoś co odeszło w niepamięć. Podejmowali decyzję o zmianie pracy pod kątem własnych zainteresowań, redefiniowali swoje role rodzinne, na nowo odnajdowali się w swoim otoczeniu. Czasem podejmowali decyzję o uzupełnieniu braków we własnej edukacji, a czasami decydowali się na zdobycie nowych umiejętności, chociażby uzyskanie prawa jazdy czy nauka języka. Inni odkrywali, że tkwią w toksycznych związkach i podejmowali odważne decyzje o zakończeniu tych relacji, nawiązywali nowe. Jeszcze inni podejmowali decyzję o otwarciu własnej firmy. Jeszcze inni zagospodarowywali swoją wrażliwość w działalności artystycznej. Pomijając fakt, że uczestnictwo w takim procesie przynosi niezmiernie dużo satysfakcji i siły do dalszej pracy, to jednocześnie przypomina o prawdziwym celu psychoterapii uzależnień jako takiej. Nie jest bowiem w nim w żadnym wypadku samo zaprzestanie picia, ale odnalezienie satysfakcji z życia poprzez wyznaczenie sobie celów i dążenie do nich. Tylko to bowiem gwarantuje, że potrzeba wypełnienia pustki w sztuczny sposób nie będzie już na tyle atrakcyjna żeby za nią podążyć, a z jednego uzależnienia pacjent nie podąży w inne takie jak uzależnienie od mitingów, wiary, pracy itp. Dlaczego piszę o rzeczach dla niektórych pewnie oczywistych? Być może dlatego, że oczywiste są tylko dla tych którzy mają za sobą skuteczną terapię uzależnień i dla tych którzy ją profesjonalnie świadczą. Dla wielu innych ludzi leczenie uzależnienia polega jedynie na  uczeniu zaprzestania bądź też ograniczania picia, brania czy też grania. Dopóki ich świadomość się nie zmieni to tak naprawdę trudno będzie należycie wspierać osoby, które podjęły decyzje o rozpoczęciu terapii. 




czwartek, 17 października 2019

Facet na terapii




Decyzja o podjęciu terapii to moment bardzo trudny i pomimo, iż świadomość społeczna wyraźnie wzrosła to nadal stereotypy o ludziach korzystających z usług terapeuty, psychologa,  czy lekarza psychiatry potrafią powstrzymać osoby szukające wsparcia przed zrobieniem kroku w przód. Czasem ktoś już od dawna rozważa terapię własną, a jednak wciąż go coś powstrzymuje. Część czynników jest demokratyczna, ale są i takie które korelują z płcią. W tym tekście podzielę się osobistymi doświadczeniami dotyczącymi trudności z którymi borykają się faceci w terapii.

"Facet powinien umieć radzić sobie sam" i to ze wszystkim co przyniesie mu los. Bez wyjątków. To chyba najbardziej hamujące z przekonań z jakimi zmagają się moi pacjenci. Właściwie trudno mówić o tym aby terapia się zaczęła dopóki ludzie nie zrezygnują z tego przekonania o omnipotencji. Jest to niezmiernie trudne do wykonania jeśli już od małego wpajano Ci, że nie możesz być dupą wołową. Jeszcze trudniejsze jeśli w tą narrację wpisała się twoja partnerka, żona. Tym bardziej będzie Ci ciężko kiedy naoglądasz się filmów z Brucem Willisem, który radzie sobie w pojedynkę z całą bandą terrorystów. Jeśli jednak pozwolisz sobie na okazanie słabości to w końcu dostaniesz to czego brakowało ci przez lata czyli wsparcie. W końcu będziesz mógł powiedzieć sobie, że nie jesteś z tym wszystkim sam i to co było nie do ogarnięcia samemu zyska inną perspektywę.

"Facet nie powinien okazywać emocji". No, a już tym bardziej nie ma u mężczyzny miejsca na łzy. Już przed młodym chłopakiem, potem dorastającym mężczyzną, a wreszcie dorosłym facetem zadanie niezwykle trudne. Otóż oczekuje się od nas, że stłamsimy w jakiś cudowny sposób całą burzę emocji, która w naturalny przecież sposób towarzyszy nam w reakcji na otaczający świat. Spokojnie, nie chodzi o to żeby pozbyć się wszystkiego - jeśli chodzi o odwagę, radość, poczucie sukcesu, czy też dumę to te śmiało możemy przeżywać i okazywać do woli. Natomiast niech nas ręka boska broni przed okazywanie strachu, słabości, smutku, poczucia krzywdy czy też poczucia winy. Te uczucia nie pasują facetowi. Co więc z nimi począć? Zwyczajnie można je zamienić, przykryć pod złością, śmiechem czy pogardą. One są przecież bardzo męskie, a to że uniemożliwia to właściwie stworzenie autentycznej relacji to przecież żaden problem. Z relacji w ogóle lepiej się wycofać, być nieobecnym mężem, ojcem, a może i dziadkiem. Jeśli nie udaje się to na trzeźwo to przecież jest tyle nałogów do wyboru. No a później kiedy już trafia taki facet do terapeuty to zaczyna się praca nad oporem, bo bliska relacja, autentyczność w przeżywaniu to ciężki orzech do zgryzienia. Nie to, że jest to mission impossible, ale facetowi naprawdę bywa ciężej się otworzyć i pokazać emocje, a bez tego nie ma mowy o terapii.

"Nie mogę sobie pozwolić na bycie zależnym od kogokolwiek". Ta zależność może być szeroko rozumiana. Faktem jest natomiast to, że wielu facetom wpajane jest to, że muszą mocno bronić swojej autonomii i często ich postawy w tym względzie idą w grubą przesadę. Nie chodzi o to, że niezależność jest zła sama w sobie. Każdy z nas musi mieć pewną niezbędną autonomię, zdrowe granice i przestrzeń w ramach której nie pozwalamy nikomu majstrować. Problem zaczyna się wtedy kiedy kompletnie nikogo nie dopuszczamy do siebie i okopujemy się na tych swoich barykadach właściwie sami czasem nie wiedząc czego bronimy. Trudno z takim nastawieniem funkcjonować w terapii gdyż zamiast otwarcia się na współpracę taka osoba cały czas będzie wchodzić w walkę i rywalizację. Rywalizacja z kolei potrafi naprawdę dać w kość jeśli nie wiemy kiedy odpuścić. Miałem wielu pacjentów, którzy nawet w sytuacji kiedy nikt, a już napewno nie terapeuta czy grupa im nic nie narzucał, to ci z automatu odpalali się że swoimi racjami, teoriami i wchodzili w walkę. Większość z nich wraca raz poraz dopóki nie uświadomi sobie, że tak naprawdę liczy się dla nich nie to o co walczą, ale walka sama w sobie. Kiedy już sobie odpuszczą, czują ulgę że choć na chwilę mogą wejść w relację zależną, bo taką przecież jest szukanie pomocy w terapii. 

Można by bez końca wymieniać jeszcze te przekonania przez które facetom jest trudno wejść w relację terapeutyczną. Nie znaczy to oczywiście, że kobietom jest łatwo. Im także przecież towarzyszy wstyd i inne blokady przed otwarciem się i szukaniem pomocy. Wydaje się jednak, iż są one jednak kulturowo bardziej predysponowane do relacji w której należy puścić kontrolę, autentycznie się otworzyć i zaufać. No a wracając do facetów. Nam trzeba jednak dać trochę więcej czasu i zamiast walczyć z naszym oprogramowaniem po prostu okazać zrozumienie. Stanowi to nie lada wyzwanie dla niejednego terapeuty, ale przecież my lubimy wyzwania. 

niedziela, 6 października 2019

"Czasem święta, czasem ladacznica" - opinia o książce



"Czasem święta, czasem ladacznica" to wydana w formie książki wartościowa rozmowa dwojga psychoterapeutów, rzucająca nowe światło na większość stereotypów na temat kobiet o jakich słyszeliście. Autorzy trochę prowokują, trochę podpuszczają, a w rezultacie zachęcają do autorefleksji nad współczesnym modelem kobiecości. 

Joanna Drosio-Czaplińska to współzałożycielka Instytutu Psychoterapii Maskulinum, a Jacek Masłowski to prezes fundacji Maskulinum. Biorą oni w swojej książce na warsztat kobietę w pełnej jej krasie, obalając tym samym większość stereotypów na jej temat, jednocześnie szukając ich źródeł. Książka, która wyszła z pod ich rąk jest pozycją wartą uwagi zarówno profesjonalisty zajmującego się psychoterapią, a jednocześnie zaciekawi każdego kogo interesuje wewnętrzny świat kobiet, ich potrzeby, sposób wchodzenia i funkcjonowania w relacjach i motywacje ich zachowań. Nie jest to więc jak łatwo się zorientować w żadnym wypadku książka skierowana tylko do kobiet. Nie jeden facet będzie chciał ją przeczytać, a przynajmniej ci z nich, którzy chcą być świadomi swojej partnerki, żony, czy córki. 

Fakt faktem, kobiety są skomplikowane, ale nie widzę tego jako ich wady a raczej zaletę. Są bowiem przez to intrygujące i gdyby nie cały ten ich koloryt, to z pewnością życie z nimi nie było by tak ciekawe. W książce "Czasem święta, czasem ladacznica" znajdziemy wiele perspektyw z których możemy na nie patrzeć. Większość z nich uwzględnia przekonania w jakich owe kobiety wzrastały. Jeśli wychowywane były w zdrowych, wydolnych rodzinach to istnieje duże prawdopodobieństwo, iż będą one miały świadomość siebie, własnych potrzeb i oczekiwań od relacji z innymi. Częściej jednak okazuje się, że ciągną za sobą ślady przeżytych traum, deficytów i inne obciążenia. W takim wypadku często wystawiają się na zagrożenie nadużycia, manipulacji że strony mężczyzn, którzy często trafiają w ich czuły punkt. Tym samym kobiety takie wchodzą w rolę ofiary. Kiedy indziej same rekompensują sobie cierpienia z dzieciństwa tocząc wendety z mężczyznami bądź też zdobywając nad nimi kontrolę. W każdym z tych wypadków nie udaje im się stworzyć satysfakcjonującej relacji. Autorzy książki nie tylko wyjaśniają przyczyny danych zachowań, ale też kierunki ich korygowania. Uczulają tym samym mężczyzn, aby nie wykorzystywali tychże słabości u kobiet.

Książka Joanny Drosio-Czaplińskiej i Jacka Masłowskiego porusza ponadto jeszcze jeden istotny wątek jakim jest ciężar ewolucyjny, który bardzo wyraźnie wpływa na zachowania zarówno mężczyzn jak i kobiet. Zakorzenione w nas zachowania i postawy wpływają na nasze wzajemne damska-męskie relacje nieprzerwanie od wieków i chociaż często sobie tego nie uświadamiamy to atawizmy są jednymi z najbardziej znaczących czynników tlumaczacych takie czy inne nasze zachowania. To właśnie one mogą skutecznie tłumaczyć dlaczego blondynki wciąż ugrywają wiele na swojej "nieporadności", co wyzwala w nas energię seksualną i dlaczego kobiety w pewnym wieku lgną do tzw. Grey Foxów.

Jeśli interesuje was na czym polega bycie "dziwką romantyczną", albo dlaczego kobiety wybierają sobie pantoflarzy za mężów chociaż ich oni tak naprawdę nie kręcą. Jeśli zastanawiacie się czasem dlaczego dajecie się zmanipulować ładnej dziewczynie i jak to jest z tymi "ryczącymi czterdziestkami" to koniecznie sięgnijcie po tą książkę. Jeśli dla was również świadomość siebie jest ważna to tym bardziej dajcie szansę książce Joanny Drosio-Czaplińskiej i Jacka Masłowskiego. Pozycja naprawdę warta uwagi, a jej lektura daje do myślenia. Jeszcze raz gorąco polecam! 

wtorek, 17 września 2019

Miłość, czyli relacja level hard




Było ostatnio o relacji. Dziś bez zbędnego udawania będzie o miłości czyli relacja level hard jak mawiał mój mentor i autorytet jeżeli chodzi o pracę terapeutyczną. Czym jest miłość? Jak zbudować zdrowy, satysfakcjonujący związek i jak w nim wytrwać? Jak nie popełniać tych samych błędów?

Wyczytałem w jednej z mądrych książek, był to bodajże fragment wywiadu, że zakochanie to stan zbliżony do psychozy. Coś w tym jest. Każdy kto przeżywał taki stan pamięta pewnie jakie dziwne zgłuptaczenie, swego rodzaju paraliż zwojów mózgowych, który towarzyszy człowiekowi w momencie kiedy do głosu dochodzi to jakże przyjemne i intensywne uczucie jakim jest miłość. Nie ma miejsca na myślenie logiczne, nie czas wtedy na analizy, bo w miłości wypada głowę wyłączyć, tak samo jak należy to uczynić choćby w trakcie seksu. Z jednej strony to jest właśnie główna zaleta stanu zakochania - ten regres do stanu dzieciństwa, to poddanie się emocjom i poczucie, że człowieka nie interesuje nic poza tą drugą osobą, która to nagle staje się całym naszym światem. Z drugiej jednak strony istnieją też oczywiście "efekty uboczne" w postaci chociażby tendencji do idealizowania obiektu romantycznych westchnień, co może skutkować konsekwencjami gorszymi nawet niż wdychanie smogu krążącego nad Kotliną Żywiecką.


"Miej świadomość..." - śpiewał znany polski bard Kazik Staszewski i ten właśnie jego apel powtarzam ja w tym tekście zważywszy na własne w tym temacie doświadczenia, jak i zasłyszane w pracy mej historie. Jeśli bowiem zbyt długo odłączymy tą właśnie świadomość, zachłyśnięci sobą nawzajem i naćpani endorfinami, to może się wkrótce okazać że oddajemy się projekcji naszych deficytów z poprzednich związków na nowo poznaną lubą czy też lubego i tworzymy swego rodzaju iluzorycznego potwora, który wkrótce wyjdzie z szafy i pokaże się w pełnej swej okazałości z uśmiechem na ustach informując nas : " To znów ja, ten sam !" 


Momentami człowiek może wręcz przerażać tym jak mocno kreatywny jest w powielaniu starych schematów i popełnianiu wciąż tych samych błędów jeśli chodzi o dobór życiowego partnera. Z jednej strony wydaje się, że nauczeni doświadczeniem dobrze wiemy czego więcej nie chcemy, co nas raniło, co narusza nasze granice, co nie spełnia naszych oczekiwań, a z drugiej strony znów tak jak ten kamikaze siadamy w sektorze kibiców przeciwnej drużyny i śpiewamy przyśpiewkę w nich wymierzoną I znowu w pysk i znów w kółko to samo. Czy istnieje sposób na to żeby tego uniknąć? Otóż tak i jest on mega prosty, a mianowicie wystarczy...uwaga...wait for it... przestać udawać w związku i kreować się na kogoś innego. 

Poświęćmy kilka słów roli autentyczności w relacji z drugim człowiekiem. Stworzyłem na tę okazję termin świadomka. "Świadomka" to nic innego jak moment kiedy odkrywamy, że ta osoba obok nas to właśnie "ta" osoba. Jest to możliwe moim zdaniem przy założeniu, że nie zaczynamy od wielkiego "bum", nie brniemy w relację z zaślepkami na powiekach jak te barany na rzeź. Nie wchodzimy w związek z kimś o kim nic nie wiemy, bo właśnie wtedy najczęściej, tak jak w przypadku palimpsestów, wszelkie braki informacyjne wypełnimy naszym "chciejstwem" i pobożnymi życzeniami bez pokrycia o tym jaka może być i jakimś cudem według nas będzie ta nasza partnerka czy partner. Jakże wszystko było by prostsze gdyby ludzie zaczynali od starej dobrej przyjaźni. Ten rodzaj relacji jest idealny do tego, żeby następnie ewaluować na kolejny poziom. W prawdziwej przyjaźni nie ma miejsca na kreację i udawanie, gdyż ufając drugiej osobie i zwierzając się ze swych problemów i słabości decydujemy się jednak na stopniową rezygnację z naszych mechanizmów obronnych i zmniejszamy sukcesywnie dystans między nami. Pokazujemy się tym samym z takich stron, których wstydzimy się przed innymi. Tym sposobem często może się okazać, że mamy przed nosem właśnie tą jedyną, niepowtarzalną osobę, która nie tylko jest idealnym naszym towarzyszem do rozmowy ale i przy okazji kręci nas wizualnie. Wtedy właśnie będziemy skłonni zaryzykować i przejść na kolejny poziom bez potrzeby odgrywania tej całej szopki z kreacją i udawaniem. 

Związki budowane na przyjaźni mają wielką moc, są często fundamentem pięknej relacji opartej na szacunku, na dojrzałej miłości i oparciu się na potrzeby naszego przyjaciela, który staje się kochankiem i partnerem. Kiedy już wskoczy ten kolejny bieg to silnik związku zaczyna działać bez zarzutu, nie dławi się, nie zacina, a co najważniejsze - nie gaśnie. Uzyskany w trakcie przyjaźni luz i dystans do siebie, poczucie humoru i znajomość własnych zalet i wad zostają zaeksportowane do związku na tym kolejnym etapie. Dzięki temu nawet zachowania uznawane za aseksualne i zabijające pociąg erotyczny i intymność jak kichanie, bekanie, czynności fizjologiczne, rozmaite drażniące nawyki, wszystko to może paradoksalnie być pozytywną energią w tym związku zamiast tworzyć konflikty. Wynika to pewnie z tego, że pomiędzy przyjaciółmi, którzy postanowili dać sobie więcej decydując się być ze sobą, mniej jest napięcia, chęci do postawienia na swoim, a wymienione przed chwilą zachowania nie są czymś nowym i łatwiej jest je zaakceptować. Poza tym kiedy do głosu dochodzą emocje i wyłącza się głowa to przyjaciele mogą bez obaw sobie na to pozwolić gdyż oni już się znają pod kątem świata wartości, potrzeb własnych, oczekiwań i pragnień. Mają ten komfort i przewagę nad innymi, że wchodzą w "bycie ze sobą" z solidnymi fundamentami. Tym samym taki związek, budowany na przyjaźni często kiedy już wystartuje i przyspiesza, to jego tempo nie budzi niepokoju, gdyż po prostu pewne elementy i etapy zadziały się już dużo wcześniej, jeszcze na etapie przyjaźni. Może to być początek magicznej historii, a wiem o czym mówię, bo znam kilka takich.

środa, 4 września 2019

Chemia musi być, czyli kilka słów o relacji





Nie od dziś wiadomo, że człowiek to zwierzę stadne i w związku z tym potrzebuje kontaktu z drugim człowiekiem, aby się napędzać, by rozwijać się i realizować cele istotne życiowo. No właśnie, niby rzecz oczywista, a jednak paradoksalnie współczesny człowiek wydaje się robić wszystko żeby przed relacją uciec. Jest przy tym w swoich próbach niesamowicie kreatywny, wyszukując nie tylko nowe sposoby na ucieczkę od bliskości z drugą osobą, ale i usprawiedliwienie takiego stanu rzeczy. Coś o tym wiem, gdyż sam często z tego typu zachowań korzystałem na przestrzeni swojego życia. Jednocześnie, dla kontrastu kiedy przychodzi do zachowań i postaw służących budowaniu relacji z innymi ludźmi często nie dość że nie poświęcamy takiej samej energii to zdarza się nam rezygnować przy pierwszym, drobnym nawet niepowodzeniu.


Prawdziwa, wartościowa, zdrowa relacja międzyludzka to stan trudny do osiągnięcia, ale zdecydowanie wart on jest całego tego zachodu, gdyż nie ma tak naprawdę nic bardziej uzdrawiającego niż bliski kontakt z drugim człowiekiem. Potwierdzają to również badania prowadzone w tym kierunku, z których wynika że relacja terapeutyczna jest najbardziej leczącym czynnikiem w psychoterapii, znacznie przewyższając w skuteczności rozmaite techniki i oddziaływania, interpretacje i fachową wiedzę na poziomie zarówno teoretycznym jak i praktycznym......


bla bla bla bla......


Koniec tego teoretyzowania, intelektualizowania...Czas przejść do konkretów. Właśnie przez takie blablanie, analizowanie, kalkulowanie, odwoływanie się do fachowej literatury ciągle jesteśmy dalej niż bliżej drugiego człowieka. Bo w bliskiej relacji, a już przede wszystkim kiedy budujemy przyjaźń i czy też zmierzamy w kierunku miłości nie ma miejsca na myślenie i analizowanie. Liczy się za tospontaniczność i zaufanie własnym uczuciom. Nie potrzeba wizyty w gabinecie terapeutycznym żeby już na samym starcie ocenić czy z kimś czujemy się komfortowo czy też nie. Inna sprawa, że czasem nie umiemy z tej wiedzy korzystać i tutaj już terapeuta może okazać się niezbędny żeby całą tą wiedzę umiejętnie wykorzystać dla własnego szczęścia. Obserwujmy więc reakcje naszego ciała, gotowość lub też jej brak do rezygnacji ze stref własnego komfortu. Kiedy spinamy się, kiedy nasze ciało nie daje zgody na dotyk, gdy uciekamy wzrokiem, jeśli cały czas łapiemy się na tym, że czegoś nie chcemy powiedzieć lub pojawia się chęć podkoloryzowania własnej osoby i najzwyczajniej na świecie zaczynamy się dopasowywać do tego drugiego, często kosztem własnych potrzeb to znaczy, że ta relacja już na początku jest raczej trudna do obronienia. Autentyczność jest bowiem kolejnym niezbędnym czynnikiem budującym bliskość.Ludzie zdecydowanie za dużo udają, a to pewnie dlatego, że zbytnio ufają wzorcom ról w związkach forsowanym przez media. Z tego właśnie względu dużo większe szanse na powodzenie mają moim zdaniem związki oparte na przyjaźni. Jeśli powiem ludzie wchodzący na kolejny etap bliskości, mają za sobą satysfakcjonującą przyjaźń, to z reguły pozwolili sobie na to wcześniej aby poznać się zarówno z tej korzystnej jak i mniej korzystnej strony. No ale wpierw trzeba od tej przyjaźni zacząć i tu ogromne znaczenie będą miały otwartość i związana z niąodwaga. Lęk przed odrzuceniem wstyd, hamujące przekonania potrafią cholernie uprzykrzyć życie. Jak się tego wyzbyć i w jaki sposób się otworzyć Trudno mierzyć się z nieokreślonym lękiem, ale z konkretnym strachem sprawa jest o wiele prostsza. Od tego więc należałoby zacząć, od nazwania tego czego się boimy. Czy jest to strach przed tym, że nie będziemy dla drugiej osoby zbyt interesujący? za mało atrakcyjni? a może boimy się tego, że zostaniemy odrzuceni? Przyczyn może być wiele, z reguły jednak wszystko kręci się wokół tych przeze mnie wymienionych. Kiedy już mamy to nazwane, to zamiast bawić się w sapera lepiej zaryzykować i sprawdzić czy zamiast spodziewanego pola minowego nie zastaniemy tak naprawdę całkiem przyjemnej łąki. 


Chemia musi być. Bez chemii nie ma żadnej bliskiej relacji. Nawet biorąc pod uwagę kontakty oparte na koleżeństwie, to przy jej braku nie będą miały one odpowiedniej dynamiki i z reguły czeka ich rychła śmierć poprzez monotonię i nudę jeśli czasem nie zaiskrzy, nie zagotuje się, nie zabulgota. Tak naprawdę właśnie "gonienie za króliczkiem", ciągłe zaskakiwanie się, zadziwianie, zajawianie się na drugą osobę nakręcają relację. Czym dalszy etap tym więcej tych "reakcji chemicznych" będzie trzeba by podsycać wzajemne zainteresowanie. No nie da się bez tego i już. Można bez chemii kłaść kostkę brukową, można budować mosty, ale żyć razem na gruncie prywatnym się nie da. Nawet zwykłej imprezy nie rozkręcisz gdy znajdzie się na niej kilku maruderów, którzy nic nie wnoszą. Sposób na chemię? Bogate zainteresowania, najlepiej wszechstronne odpowiednie ścieżki komunikacji, lecz przede wszystkim poczucie humoru okażą się tu nieocenione jeśli chodzi o wnoszenie materiałów potrzebnych do wywołania reakcji chemicznych :) Poczucie humoru i dystans do własnej osoby to kolejne ważne składniki naszej relacyjnej potrawy. Nie ma nic gorszego dla relacji niż zbytnia powaga, branie wszystkiego do siebie, wałkowanie i ciągłe analizowanie. Jeszcze gorsze będzie tu "strzelanie fochów", "księżniczkowanie" ( prawdziwe księżniczki nie muszą niczego wymuszać by poczuć się wyjątkowe, bo druga osoba robi to z automatu ) i doszukiwanie się podtekstów w każdym niewinnym żarcie. Nawet bardzo czarny humor i sarkazm niekoniecznie muszą od razu oznaczać wbijanie szpil. Wrzućmy więc do cholery czasem na luz, albo dajmy sobie spokój z ludźmi bo inaczej staniemy się wampirami energetycznymi, których się unika...


Poczucie bezpieczeństwa i swoboda to wcale nie jest komfort i ekstra bonus, który może się nam trafić w bliskiej relacji. To niezbędne minimum, podstawa, wręcz fundament bez którego możemy sobie co najwyżej pogawędzić z panią w sklepie, a nie budować związek oparty na przyjaźni czy miłości. Żeby poczuć się z kimś bezpiecznie musimy tą osobę dobrze znać i wiedzieć do czego jest zdolna. Przede wszystkim trzeba więc pytać, ale też i sprawdzać czy deklaracje i słowa mają pokrycie w praktyce. To że ktoś ładnie mówi o potrzebie bycia z drugą osobą i zadowoleniu ze spędzania z nią czasu to jeszcze nie świadczy o niczym. Może się okazać, że na słowach się kończy, a kiedy przychodzi co do czego to ta sama osoba sprawia, że czujemy się samotni i to nawet mając ją obok. Naprawdę bezpiecznie i swobodnie czujemy się bowiem wtedy kiedy nasze potrzeby są rozumiane i zaspokajane i kiedy nie musimy się tego domagać, tylko druga osoba sama czuje z kolei potrzebę by o nas zadbać. Może to być na ten przykład przyrządzenie posiłku, podwózka z pracy czy do pracy, a innym razem szalony rajd na kawę w środku dnia żeby sprawić przyjemność samą obecnością. 


Żeby mieć możliwość pytania, sprawdzania, warto pamiętać o tym iż sami musimy również dać dostęp do siebie. Tu znowu pojawia się kwestia odwagi i otwartości, ale iwzajemnego zaufania. Paradoksalnie żeby poczuć się bezpiecznie, trzeba czasem podejść na ten skraj przepaści i zajrzeć co jest na dole. Niekoniecznie od razu skakać, ale relacja niestety wiąże się z ryzykiem, ale też i to ryzyko się opłaca Czasem kiedy postawimy wszystko na jedną kartę i odkryjemy się nawet kiedy jesteśmy już mocno poranieni i pozamykani to może spotkać nas coś naprawdę pięknego. No, a jeśli nie to co tak naprawdę mamy do stracenia. Co najwyżej wrócimy do punktu wyjścia. Ja jednak, mimo różnych etapów i rozczarowań pozostanę przy tym, że nie ma chyba ważniejszej rzeczy w życiu niż możliwość takiego prawdziwego bycia z drugą osobą, kiedy wystarczy wzajemna obecność i czujemy że wszystko jest na swoim miejscu. Kiedy czujemy się wyjątkowi i potrzebni. Kiedy ma się wrażenie magicznego dopełnienia i dopasowania niczym puzzle. Kiedy z 1001 elementów jesteśmy w stanie stworzyć jedność. Gdy wracamy do emocjonalnego pojmowania świata bez tych wszystkich masek, ról, konwenansów a w ich miejsce wchodzi spontaniczność i luz. przypominamy sobie jak to było zanim stłamsiła nas źle pojmowana dorosłość Wszelkie kompromisy, i ustępstwa stają się wtedy przyjemnością zamiast spodziewanych wyrzeczeń. Czyż może być coś bardziej wartościowego w życiu ? Wszystko inne to tylko substytuty.

niedziela, 1 września 2019

Oferta:
- pomoc psychologiczna
- psychoterapia indywidualna
- terapia par i małżeństw
- terapia rodzinna
- terapia dzieci i młodzieży
- diagnostyka i opinie psychologiczne
- sesje online
- konsultacje z dojazdem do klienta ( w tym interwencja kryzysowa )


Nasza oferta jest adresowana w szczególności do osób:

- znajdujących się w kryzysie
- z problemami w radzeniu sobie z emocjami
- przeżywających lęki, stany depresyjne i nerwicowe
- z zaburzeniami odżywiania
- uzależnionych ( alkohol, narkotyki, internet, hazard, zakupy,    

  komputer, telefon itp.)
- doświadczających kryzysu osobistego lub w związku
- doświadczających trudności wychowawczych
- pragnących zwiększyć swoje kompetencje rodzicielskie
- współuzależnionych
- Dorosłych Dzieci Alkoholików
- Dorosłych Dzieci z Rodzin Dysfunkcyjnych
- pragnących rozwijać się i zwiększać swoje kompetencje 

  życiowe
- inne

Umów wizytę

Ośrodek Psychoterapii i Rozwoju Osobistego
ul. Kościuszki 59 
34-236 Pietrzykowice

Psychoterapeuta Agata Gabinek - 507314671

Psychoterapeuta Radosław Gabinek - 517769357

czwartek, 29 sierpnia 2019

Kilka słów o nas

Agata Gabinek - Jestem psychologiem, certyfikowanym specjalistą psychoterapii uzależnień. Jestem psychoterapeutą w trakcie certyfikacji Polskiego Towarzystwa Psychiatrycznego. Swoje kwalifikacje zawodowe na bieżąco podwyższam uczestnicząc w szkoleniach, kursach oraz konferencjach naukowych. Swoją pracę poddaje regularnej superwizji. Doświadczenie zawodowe zdobywałam w placówkach szpitalnych oraz poza szpitalnych, min. w zakładzie leczniczym Beskidzkie Centrum Zdrowia Psychicznego w Międzybrodziu Bialskim, pracując z osobami z zaburzeniami psychicznymi i somatycznymi. W Ośrodku Leczenia Uzależnień prowadzę psychoterapię indywidualną i grupową osób uzależnionych i ich rodzin. Prowadzę psychoterapię w nurcie integracyjnym wykorzystując gamę sprawdzonych metod pochodzących z różnych podejść, w szczególności systemowego, psychodynamicznego, a także poznawczo-behawioralnego. Wybór strategii uzależniam od problemu, osobowości, sytuacji życiowej i oczekiwań klienta. Za najważniejszy element uważam pełną zaufania, pozytywną relację opartą na obustronnej współpracy. Pomagam osobom, które doświadczają kryzysu osobistego lub w związku, nie radzą sobie z przeżywanymi emocjami, stresem, doświadczyły urazu, który ma negatywny wpływ na ich życie, cierpią na depresje, doświadczają lęku, ataków paniki, natrętnych myśli, impulsów, nie potrafią poradzić sobie ze stratą ważnej osoby. Chciałyby bardziej poznać siebie i określić czego chcą w życiu. Mają problemy w wychowaniu dzieci lub dziecko przejawia niepokojące zachowania.

Jeżeli masz poczucie, iż coś przeszkadza Ci w realizacji zamierzonych celów, znalazłeś się w kryzysie, doświadczasz stagnacji, niezadowolenia z życia bądź też po prostu zauważasz potrzebę zmian to być może nadszedł moment na podjęcie terapii. Ja nazywam się Radosław Gabinek i jestem certyfikowanym specjalistą psychoterapii uzależnień. Terapeutą uzależnień jestem od 2007 roku. Posiadam doświadczenie w pracy z osobami znajdującymi się w kryzysie, mających trudności w bliskich relacjach z innymi ludźmi, osobami uzależnionymi, Dorosłymi Dziećmi Alkoholików oraz Dorosłymi Dziećmi z Rodzin Dysfunkcyjnych. Pracuję z klientem indywidualnie, grupowo jak również powadzę sesje rodzinne. Cały czas doskonale swoją wiedzę i umiejętności podnosząc swoje kwalifikacje, pracuję pod ciągłą superwizją i staram się podążać za nowymi trendami w pracy terapeutycznej. W swojej pracy skupiam się na wzmacnianiu zasobów klienta jak również niwelowaniu deficytów utrudniających nawiązywanie satysfakcjonujących relacji oraz zaspokajanie potrzeb życiowych. Bazując na doświadczeniach w pracy z klientami, kieruję się przekonaniem iż każdy człowiek posiada wystarczające zasoby by wieść satysfakcjonujące i wartościowe życie z tym, że czasem potrzebna mu jest profesjonalna pomoc w odblokowaniu ich i rozwoju osobistemu.


Jeśli niewymienione zostały problemy, które Pana/Panią dotyczą prosimy o telefon celem skonsultowania czy obejmują one zakres naszych kompetencji. Jeśli nie, to postaramy się skierować do odpowiedniego specjalisty.